Od dwóch lat tradycją już jest, że w czerwcu moje nogi i plany startowe prowadzą mnie do Szczecina, skąd biegiem wyruszam do Kołobrzegu. Co roku organizatorzy zapewniali nam inny kilometraż, dokładając kilometrów i tak też było tym razem gdzie do pokonania było 100 mil. Nie obawiałem się tego wyzwania, gdyż zarówno trasa jak i dystans były mi dobrze znane. Splot wydarzeń i złośliwość przedmiotów nie do końca martwych, sprawiły, że sytuacja rozwinęła się inaczej niż sobie wyobrażałem.
Tak jak w zeszłym roku, na miejsce startu wybrałem się z Wojtkiem, który zapewniał mi support na całej trasie. Pogoda nie wróżyła nie dobrego, gdyż w noc poprzedzającą start, jak i w dzień startu przez cały czas padał deszcz. Nawet gdy zajechaliśmy do Szczecina musieliśmy się chować, przed zalewającymi miasto strugami deszczu. Na miejscu spotkaliśmy się z całą ekipą startujących znajomych, którzy również każdego roku wybierają się w szaleńczą podróż do Kołobrzegu.
2 lata temu na trasie poznałem się z Krzyśkiem Mańkowskim, z którym pokonałem większość dystansu. W zeszłym roku, całą trasę przebyliśmy tę trasę w całości razem, wspierając się wzajemnie. W tym roku postanowiliśmy, że nie ma co zmieniać naszej taktyki i również wystartowaliśmy razem z zamiarem wspólnego zmielenia i przekroczenia mety po pokonaniu 100 mil.
Wyruszyliśmy w trasę, a wraz z nami ponad 70 osób, które pełne optymizmu pobiegły, jak się później okazało w bardzo ciekawą podróż. Pierwsze kilometry, nie zwiastowały żadnych przygód, ani niespodzianek, gdyż biegliśmy ulicami miasta. Nieświadomi, tego co miało nas za chwile spotkać, w dobrych nastrojach przemieszczaliśmy się do przodu. Namiastka tego, z czym będziemy się musieli zmagać zaczęła się gdzieś w okolicy 15-17 km, gdzie natknęliśmy się na pierwszą przeszkodę wodną, którą trzeba było ominąć, przedzierając się przez krzaki, błota i inne przeszkody terenowe. Już wtedy wiedzieliśmy, że nie będzie lekko, że to co przeżywaliśmy w zeszłym roku, było przyjemne jak przechadzka na deptaku w Ciechocinku.
Nie będę rozbijał relacji na kilometrowe odcinki, gdyż słowa, błoto, woda, ciemność, pojawiały by się w każdym zdaniu, a nad ranem dorzuciłbym jeszcze kolejne dwa w postaci zimno i ból. Staraliśmy się jednak nie myśleć, o tym co przed nami i jak zwykle niedogodności obracaliśmy w żart, bawiąc się przy tym wyśmienicie.
13 godzin - tyle zajęło nam dotarcie do punktu w Płotach, który mieścił się na 95 kilometrze. Choć miałem buty na zmianę i suche skarpetki, nie odważyłem się ściągnąć butów. Czułem, że woda w której przemieszczaliśmy się tyle czasu, pozostawiła po sobie niezły bałagan. Najedliśmy się solidnie i wraz z budzącym się do życia światem, ruszyliśmy w dalszą podróż.
Kolejne kilometry nie miały już nic wspólnego z przyjemnością, gdyż słońce, którego miało nie być na trasie, postanowiło nam zrobić niespodziankę i wychylało się bezczelnie co jakiś czas. Coraz częściej odczuwaliśmy skutki zmęczenia i uprawiany przez nas marszobieg, coraz częściej okazywał się tylko marszem.
Na około 115 kilometrze, zadzwoniłem do Agaty, która zakomunikowała mi, że schodzi z trasy, gdyż 2 razy zaliczyła bliskie spotkanie z asfaltem. Już wtedy w mojej głowie zrodziła się myśl, by też odpuścić. Krzysztof, który miesiąc wcześniej zaliczył cały festiwal Rzeźnicki, też już odczuwał kilometry w nogach i mięśnie piszczelowe, zaczęły dawać sygnały, że dalsza kontynuacja może zakończyć się poważną kontuzją. Zaliczając kolejne kilometry, coraz częściej przerwaliśmy milczenie, podejmując dyskusję o ewentualnym przerwaniu biegu.
Gdy zbliżaliśmy się do 120 kilometra, zapadła decyzja - Schodzimy. Kontynuacja mogłaby się zakończyć dla nas urazem lub co gorsza kontuzją. Żaden z nas nie musi sobie nic udowadniać, ani balansować na granicy zdrowia, by pokonać kolejny bieg. Choć bardzo chcieliśmy ukończyć ten wyścig z własnymi słabościami, głos rozsądku okazał się być silniejszy i postawiliśmy na zdrowie.
Jeśli w trakcie biegania przestajesz odczuwać przyjemność i nie masz już sił na przekuwanie bólu w głupie teksty, to jest znak by odpuścić. Choć pewien żal pozostaje i niedosyt, jesteśmy szczęśliwi, bo mamy za sobą ponad 120 kilometrów wspaniałych wspomnień. Po raz kolejny przekonaliśmy się, że bieganie jest wspaniałą przygodą i niekończącą się zabawą. Dlaczego nie zmagamy się z kontuzjami ??? Może właśnie dlatego, że wiemy kiedy powiedzieć STOP !!! Zdrowie jest tylko jedno, a biegów są tysiące. Za rok powrócę do Szczecina, ale nie po to by się zemścić na trasie, która mnie tym razem pokonała. Przyjadę, po to by znów przeżyć wspaniałe chwile.
Dziękuję Wojtkowi i Piotrkowi za opiekę na trasie. Wszystkim, którzy nam kibicowali dziękuję i przybijam biegową piątkę. Gratulacje dla zawodników, którzy pokonali tę trasę i szczęśliwie się znaleźli na mecie.
Dziękuję Wojtkowi i Piotrkowi za opiekę na trasie. Wszystkim, którzy nam kibicowali dziękuję i przybijam biegową piątkę. Gratulacje dla zawodników, którzy pokonali tę trasę i szczęśliwie się znaleźli na mecie.
bardzo mądra decyzja i Gratki!
OdpowiedzUsuńSuper napisane. O to chodzi w życiu, aby wszystko sprawiało nam przyjemność ;-) na pewno nie raz jeszcze staniesz do takiej walki. Dobrze, że rozsądek ponad wszystko :-)
OdpowiedzUsuńChłopaki, jakbym czytał o sobie...
OdpowiedzUsuń