piątek, 16 grudnia 2016

PIKANTNY BURACZANY KREM Z MALINAMI

Umówiłem się z nim przed południem w pobliskim lokalu gastronomicznym, gdzie w związku ze zbliżającymi się świętami mieliśmy omówić kilka szczegółów przy piwie. Przyszedłem jak zwykle przed czasem i zająłem stolik w pobliżu okna, by móc obserwować ludzi ogarniętych zakupowym szałem. Nie złapałem jeszcze styku z krzesłem, a kelner już do mnie zasuwał z kartą, szczerząc się przy tym, jakby ktoś go cały czas łaskotał. To miłe, gdy zamiast uciągniętych, zacietrzewionych gęb, możesz spojrzeć na kogoś, kto tryska energią. Po wymianie kilku zdań zamówiłem rzemieślnicze piwo, podobno teraz inaczej nie można. Picie komercyjnych ścieków postrzegane jest, jak wyżymanie podłogowej ściery a ja chciałem się cały czas mieścić w szablonie etykiety. Piwo spływało do ust małymi łykami, a ja nadal nie widziałem swego kompana. Nerwowo zerkałem w okno, próbując namierzyć go w pędzącym tłumie, ale nigdzie nie dostrzegłem jego czerwonej gęby. Wziąłem ostatni łyk i już chciałem opuścić lokal, lecz kelner, który przez cały czas mnie obserwował, gestem ręki zasygnalizował, że warto zamówić drugie piwo. Nie oponowałem i ochoczo przytuliłem kolejną szklankę z naturalnie mętnym browarem. Strasznie nie lubię, gdy ktoś się spóźnia i wystawia mnie do wiatru. Moja cierpliwość już mocno naprężona zaczęła sygnalizować, że dalsze oczekiwanie może się zakończyć tragicznie dla gościa, z którym się umówiłem. Wziąłem dwa potężne łyki i po uregulowaniu rachunku, opuściłem lokal. W domu znalazłem się błyskawicznie, gdyż chciałem się rozliczyć z delikwentem, który wystawił mnie wiatru. Wiedziałem, że tam będzie. Siedział w kuchni rozanielony i smalił cholewki do plastikowej lali, która z malinowymi ustami jak hawajski trębacz, chichotała po każdym słowie wypowiedzianym przez absztyfikanta. Wszystko wyglądało tak komicznie i niedorzecznie, że cała złość, która nagromadziła się w trakcie oczekiwania, nagle się ulotniła. Postanowiłem zabawić się w podglądacza i zarejestrować ten niecodzienny obraz. Przez kilka godzin patrzyłem z niedowierzaniem, jak Burak próbuje romansować z Maliną.




  • 4 buraki,
  • 2 cebule,
  • 3 ząbki czosnku,
  • 1 marchew,
  • 1 pietruszka,
  • 1/3 selera,
  • 2 ziemniaki,
  • 1,5 l bulionu warzywnego,
  • pieprz,
  • sól,
  • 1 szklanka mrożonych malin,
  • 1 mała papryczka chilli,
  • olej z pestek winogron.

  1. Buraki owijamy w folię aluminiową, lub wkładamy do naczynia z przykryciem i pieczemy przez 30 minut w temperaturze 200 stopni.
  2. Na oleju podsmażamy cebulę z papryczką chilli i czosnkiem.
  3. Wrzucamy do garnka pokrojoną pietruszkę, marchew, seler i obsmażamy przez chwilę. 
  4. Dorzucamy do reszty warzyw ziemniaki i po kilku minutach zalewamy wszystko bulionem. Gotujemy.
  5. Gdy warzywa zmiękną dorzucamy do garnka buraki i maliny, po czym miksujemy na gładki krem. 

Przepis ten jest bliźniaczym tworem kisielu, który prezentowałem na początku tego tygodnia. Czy może być coś lepszego niż usmażenie dwóch pieczeni (buraków) na jednym ogniu ? Miłego weekendu wszystkim życzę oraz smacznego :)

3 komentarze:

  1. e ones those who are looking for strategies to burn fats and build muscle properly quicker, if so take a look at out the recommendation below. http://www.healthsupreviews.com/ef13-muscle-supplement-reviews/

    OdpowiedzUsuń
  2. wow, ale fajna kombinacja. Nie lubie burakow ale na malinowe, to chyba sie skusze :-)

    OdpowiedzUsuń
  3. Fajna kombinacja to facet ,który tak świetnie pisze i do tego jeszcze umie gotować. I jest vege. Facet!,gdzie byłeś kiedy szukałam męża???

    OdpowiedzUsuń